Jak pewnie wszystkim wiadomo w sobotę odbyła się w Warszawie Craft Wawa. Był to dzień pełen niesamowitych wrażeń - i tych pozytywnych i tych trochę mniej. Zacznijmy od początku...
Już w piątek udałam się do Warszawy, korzystając z okazji, że mieszka tam mój brat, w sobotę wstałam o 6:30 (pierwszy sukces zaliczony - nie zaspałam) i o 7:30 byłam gotowa do wyjścia. O 9:00 zaczynały mi się warsztaty z
Piekielną Owcą.W topografii Warszawy łapię się tyle o ile, ale sprawdziłam sobie wcześniej dojazd z Ursynowa do szkoły, w której odbywał się zlot - wszystko było idealnie wyliczone i zaplanowane.... oprócz dojścia z metra do tramwaju, w który musiałam się przesiąść, a z racji tego, że przejście to było podziemne moja orientacja w terenie nagle wyparowała. Gdy w końcu odnalazłam właściwy przystanek zrobiło się późno, tramwaj mi uciekł i zaczęłam wpadać w panikę i szukać numerów na taxówkę, z których 9/10 nie odpowiadały.
Ale wszystko dobrze się skończyło, na miejsce dotarłam na czas i już rozbudzona byłam w pełni gotowa na warsztaty :)
Warsztaty były fantastyczne! Duża grupa wspaniałych kreatywnych osób i oczywiście nasza genialna prowadząca. Olga jest przemiłą osobą, która chętnie pomaga, doradza, podpowiada i odpowiada na różne dręczące człowieka pytania i od której można się naprawdę niesamowicie wiele nauczyć. Świetnie było ją poznać i zamienić parę słów. Oprócz warsztatów udało nam się jeszcze chwilkę porozmawiać w czasie "przerwy na papierosa" :) Udało mi się również poznać na żywo
Doris, z czego się bardzo cieszę!
Wszystkie stworzone prace były piękne i zaskakujące, nie mogłam się napatrzeć. Niesamowite jest również to, że z praktycznie takich samych dostępnych materiałów każdy stworzył zupełnie inną pracę!
Niestety warsztaty nie mogły się obyć bez sytuacji kryzysowej, było blisko tragedii, z której wynikła półgodzinna przerwa i oczekiwanie na pogotowie, ale NA SZCZĘŚCIE wszystko dobrze się skończyło, pozostawiając po sobie jedynie lekko trzęsące się ręce, trochę nerwów i kilka dodatkowych siwych włosów.
Po warsztatach udałam się oczywiście na zakupy przydasiowe. Upolowałam kilka naprawdę super rzeczy, na które czaiłam się już od pewnego czasu. Nastawiłam się również na zakupy mediowe - pasta strukturalna, gel medium, mgiełki, ale jak na złość było ich jak na lekarstwo, przez co kupiłam tylko jedną mgiełkę i dwie farbki wodne. Zaopatrzyłam się również w 3 nowe wykrojniki, trochę tekturek i innych dodatków i w (sama w to nie wierzę) tylko jakieś w sumie 9 papierów i ani jednego kwiatka.
W między czasie wpłatomat połknął mi pieniądze i się zawiesił, więc miałam jeszcze dodatkową atrakcję w postaci pół godzinnych telefonów do banku, w celu złożenia reklamacji :D Jak mówiłam - dzień pełen wrażeń!
Czas na pokazanie mojej warsztatowej pracy (lekko dopracowanej i podrasowanej w domu) i fotorelacji ze zlotu, na którą ciągle mi brakowało czasu i pstrykałam bez ładu i składu :D
Oto moja praca w całości i szczegóły:
A oto króciutka fotorelacja ze zlotu, na początku całe jedno zdjęcie z sali warsztatowej :D Przez te emocje zapomniałam cykać!
I sala gimnastyczna wypchana po brzegi sklepami i ich wspaniałym asortymentem oraz mnóstwem super pozytywnych ludzi :))